Get Adobe Flash player
Trwa ładowanie strony...

Projekt jest współfinansowany w ramach programu polskiej pomocy zagranicznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w 2010 r
Get Adobe Flash player

Get Adobe Flash player
Historie:
• Paweł Cymerman - Relacja z pobytu w Afryce. Kenia 2010 • Ojciec Otto - Życiorys
• Paweł Cymerman - Relacja z pobytu w Afryce. Tanzania 2007 • Anna Sarzyniec - Pobyt w Kenii
• Mateusz Żuławski-Relacja z pobytu w Afryce. Tanzania 2009 • Justyna Majcher-Relacja z pobytu w Afryce. Tanzania 2009
• Maria Łukowska-Relacja z pobytu w Afryce. Tanzania 2007 • Maciej Szkutnik-Relacja z pobytu w Afryce. Tanzania 2009
• Ania Jabłońska-Relacja z pobytu w Afryce. Kenia 2011
Ania Jabłońska-Relacja z pobytu w Afryce. Kenia 2011

Jamhuri ya Afya - Republika Zdrowia
Przez trzy miesiące pomagała leczyć chorych Kenijczyków, teraz odbywa staż w szpitalu w Kielcach. Z trzymiesięcznego pobytu w Afryce wróciła Ania Jabłońska - tegoroczna absolwentka medycyny. O swoim doświadczeniu pracy wolontarystycznej w wiosce Chaaria w Kenii i afrykańskich realiach opowiadała młodzieży podczas akcji rekrutacyjnej prowadzonej przez lubelskie Centrum Wolontariatu.

Ania wyjechała do Afryki w ramach projektu Stowarzyszenia Solidarności Globalnej „Jamhuri ya Afya – Republika Zdrowia”. Od lipca wolontariuszka pracowała w szpitalu prowadzonym przez włoską wspólnotę Cottolengo w niewielkiej wiosce Chaaria. Codziennie opiekowała się ok. 60 pacjentami, asystowała przy wielu operacjach i zabiegach. Poniżej jej refleksje z wyjazdu.

Wchodzę do schludnego, urządzonego w kolorze zielonym korytarza. Wszystko nowoczesne, na styl europejski. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające kwiaty, w ciepłych kolorach. Wszystko aby pacjenci czuli się komfortowo i spokojnie. Nie ma zgiełku, biegania, krzyku. Na korytarzach spotykam uśmiechnięte twarze pacjentek oraz mniej uśmiechnięte twarze lekarzy. Zakładam, jak co dzień, swój biały fartuch i spodnie oraz zmieniam buty na białe szpitalne, kryte. Wszystko według wymagań sanepidu. Wchodzę do gabinetu lekarskiego, urządzonego w bardzo miłym stylu, funkcjonalnie. Jest kanapa, gdyby lekarz na dyżurze chciał się zdrzemnąć. Jest telewizor oraz komputer z internetem. Każdy z lekarzy ma swoją oddzielną szafkę. Dookoła na stolikach i biurkach porozrzucane są ulotki reklamujące leki. Na sali chorych przebywają łącznie 3-4 osoby.

Gdyby mieszkaniec Afryki znalazł się w takim miejscu, zastanawiałby się czy to szpital, czy może hotel i to jeden z najdroższych. Zwykli, biedni Kenijczycy nie mają takich wnętrz, nawet w bankach. Nie, nie jesteśmy w Afryce. To Europa, Polska.

Skoro pracuję w takich warunkach, dlaczego wciąż brakuje mi szpitala w Chaaria? Dlaczego tęsknię do moich pacjentek? Do personelu? Dlaczego za swój wzór uznaję lekarza, który całe życie poświęcił misji w Afryce, a nie jakiegoś wybitnego profesora?

Chaaria jest małą wioską, położoną jakieś 60 km od pobliskiego miasta Meru w Kenii. Ciężko jest tam dojechać, bo trzeba się poruszać po wyboistej, piaszczystej drodze, wśród pól, uważając na przechodzących ludzi. To dlatego mieszkańcy tej wioski tak bardzo chorowali i umierali, zanim szpital Cottolengo powstał. Do najbliższego szpitala w Meru jedzie się jakieś 40 minut samochodem. Jeśli ktoś zachoruje poważnie i wymaga pilnej interwencji, jego życie zależy tylko i wyłącznie od siły organizmu oraz zręczności kierowcy. Chyba, że ktoś nie ma samochodu i pieniędzy na matatu, a to niestety dość często się zdarza.

Szpital w Chaaria nie grzeszy rozmiarami. Ogromne gmachy wojewódzkich placówek medycznych w polskich miastach przysłoniłyby kenijski szpital swoim cieniem. Jednak w Cottolengo jest o wiele więcej oddziałów. Jak to możliwe? Po prostu na oddziale ogólnym znajdują się pacjenci z wszelkimi możliwymi schorzeniami. Tutaj przyjmowany jest każdy potrzebujący i w każdy możliwy sposób personel szpitala stara się mu pomóc. Na oddziale kobiecym jest około 45-55 pacjentek. Sala jest tylko jedna, więc wszystkie chore skupione są na jednym, ogromnym obszarze.

Udało mi się przyjechać do Chaaria po dość długich staraniach. Najpierw próbowałam zbierać pieniądze od sponsorów, co zazwyczaj przysparza sporych trudności, a w moim przypadku okazało się niewykonalne. Dlatego postanowiłam napisać projekt do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, no i udało się. Projekt „Jamhuri ya Afya - Republika Zdrowia” w ramach ministerialnego programu Polska Pomoc został zaakceptowany, więc mogłam rozpocząć moje przygotowania do wyjazdu. Trwały one nie tylko przed, ale i po przyjeździe do Chaaria.

Już pierwszego dnia w moim misyjnym szpitalu czekało mnie wielkie zaskoczenie. Dr Giuseppe Gaido – dyrektor szpitala, zaprowadził mnie w miejsce gdzie miałam pracować – na oddział ogólny kobiecy. Moim zadaniem było zrobienie wizyty na oddziale, zbadanie wszystkich pacjentek, czyli około pięćdziesięciu osób, sprawdzenie terapii i jeśli nie przynosiła ona skutków - zmiana postępowania. Zaczęłam więc obchód z jedną z pielęgniarek, Celiną, którą dr Beppe przydzielił mi jako tłumacza. Celina okazała się być niezwykle miłą, zawsze uśmiechniętą i cierpliwą dziewczyną. Potem stała się ona moją przyjaciółką, osobą którą wspominam jako jedną z pierwszych, kiedy wracam myślami do Chaaria.

Mój pierwszy obchód zaczęłam o godzinie 8.30, a skończyłam... o 19.00. Dla mnie, jeszcze parę dni temu zwykłej studentki medycyny, była to niezła szkoła życia i zawodu lekarza - najlepsze uwieńczenie mojej sześcioletniej nauki na studiach, jakie mogłam sobie wymarzyć.

Początki były dość trudne, ze względu na to, że jako świeżo upieczony lekarz nie miałam żadnej biegłości w wykonywaniu tego zawodu. Pierwsze dni pokazały, jak wiele muszę się jeszcze nauczyć, jak długo praktykować, aby być w stanie pomóc większości pacjentek na oddziale. Mieszały się we mnie uczucia radości z tego, że udało mi się przyjechać do Afryki, z lękiem i niepewnością, czy sobie poradzę. O dziwo podczas rozmowy z dr Beppe zauważyłam, że jest on niezwykle spokojny, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co skończyłam studia. Wtedy, pierwszego dnia trudno jeszcze było mi zauważyć, że w Chaaria każda pomoc jest cenna, nawet kogoś tak młodego jak ja. Bez pomocy wolontariuszy, kiedy pacjent trafia do szpitala, jego kontakt z lekarzem kończy się na izbie przyjęć. Jego los zależy od tego, czy lekarz przyjmujący trafnie postawił diagnozę i wdrożył odpowiednie leczenie.

Na tym właśnie polegała moja praca - po wstępnej diagnozie codziennie zbadać pacjenta i sprawdzić działanie rozpoczętego leczenia.

Z każdym kolejnym dniem moja wizyta przebiegała coraz sprawniej i szybciej, głównie dzięki temu, że pomału znikała bariera w komunikacji. Afrykański angielski stawał się z dnia na dzień coraz bardziej zrozumiały, akcent zaczynał być czytelny. Dzięki lekcjom suahili, które pobierałam już w Polsce, udawało mi się porozumiewać z pacjentami dość sprawnie.

Wciąż jednak pojawia się problem, kiedy do szpitala przyjeżdżał pacjent z Somalii lub innego plemienia, gdzie posługują się jakimś lokalnym językiem. Mnogość przypadków przestała jednak przerażać, tym bardziej, że zawsze mogłam liczyć na pomoc dr Beppe, który chętnie odpowiadał na moje pytania, mimo ogromu swoich zajęć.

Trzeba jednak podkreślić, że Cottolengo jest szpitalem, gdzie miesza się mnóstwo problemów, nie tylko zdrowotnych. Jest to czasem smutny, a czasem jednak wesoły obraz Afryki, gdzie głód, choroby i łzy cierpienia, mieszają się z codziennym uśmiechem, życzliwością i optymizmem. Często pojawiają się łzy i to nie tylko ze strony pacjentów, ale także ze strony bezsilnych wolontariuszy, kiedy umiera kolejna osoba, a pewne jest, że gdybyśmy byli w Europie, udałoby się jej pomóc. W Chaaria przypadków śmiertelnych było bardzo wiele. Powodem jest brak podstawowego sprzętu diagnostycznego, leków, personelu medycznego. Brak też ludzkiej świadomości jak należy dbać o zdrowie, czyli jak stosować profilaktykę, kiedy zgłosić się do lekarza... Kiedy kobiecie rośnie guzek w piersi, albo w ogóle go nie zauważy, ponieważ nie ma czegoś takiego jak samobadanie, albo nigdy nie przyjdzie jej do głowy, że to coś złego. Taka kobieta zgłasza się do lekarza, kiedy guz jest ogromny, bolesny, owrzodziały, a bardzo często jest już w kilku narządach. I wtedy pada straszna diagnoza: rak. Niestety w tym stadium jest już za późno, nawet na operację. Podobnie sprawa wygląda z diagnostyką. Nie ma na miejscu takich sprzętów jak tomograf komputerowy. Ten, który jest najbliżej, znajduje się w Nairobi; nawet na zdjęcia RTG pacjenci musieli jeździć do innego miasta. Często w przepełnionej sali zdarzało mi się widzieć pacjentki leżące po dwie na jednym łóżku. Tak wiele jest jeszcze do zrobienia, pomimo, że dr Beppe bardzo stara się zapewnić wszystko swoim pacjentom.

Moja praca w Chaaria już niestety dobiegła końca. Ja jednak wciąż myślami jestem tam, w małej kenijskiej wiosce, gdzie od rana słychać warkot motocykli, którymi porusza się wielu Kenijczyków, a wieczorami widać często tylko małe płomienie świec lub lamp naftowych, zapalanych w kioskach do późnych godzin wieczornych. Wciąż mam w pamięci pozdrowienia ludzi spotykanych na drodze, zapach unoszącego się czerwonego pyłu. Mam nadzieję podczas stażu w Polsce zdobyć jeszcze więcej praktycznych umiejętności, jeszcze więcej ćwiczyć, bo w Chaaria nie jest się kardiologiem, psychiatrą czy chirurgiem. W Chaaria jest się po prostu lekarzem i trzeba się znać na wszystkim. Przede mną jeszcze długa droga, jednak wciąż się uczę i mam nadzieję niebawem tam wrócić...










SSG Stowarzyszenie Solidarności Globalnej |Adres: ul. Krakowskie Przedmieście 1, 20-002 Lublin, tel. 81 532 13 95 |www. solidarity.com.pl |www.duch.lublin.pl
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.